Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/246

Ta strona została przepisana.

— Nic tam nie będę robiła — powiedziała.
— Tylko? — zdumiała się Anna.
— Całkiem nic — powtórzyła Julka.
— Ah… — zrozumiała wreszcie Anna.
Umilkły obie. Gdzieś na górze stukano talerzami. Śmietnik cuchnął w łagodnem cieple wieczoru. Letnia noc nadchodziła, paliła się na niebie blado złocistym, wielkim rogalem księżyca. Okna ciemniały wcześnie. Rozpychano je naoścież, drewniane ramy skrzypiały, szyby cienko podzwaniały na lekkim wietrze.
— To ja już pójdę — rzekła Anna i stała dalej.
— Dosyć się dzieci chowa na całym świecie i moje nie zginie — nieoczekiwani twardo powiedziała Julka. — Przyszłoby wyginąć wszystkim biednym ludziom, żeby na to patrzeć, nawet i tego nie mieć? — Oczy jej błyszczały surowo, groźnie.
— Tak — rzekła Anna — to prawda. Pani sobie już poradzi. —
Czekała chwilkę, ale Julka nie powiedziała nic więcej. Wtedy wyciągnęła do niej rękę. Pożegnały się Do bramy Julka zawołała na nią:
— Dziękuję. —
Anna skinęła jej tylko zdaleka. Ledwie wyszła na ulicę, spotkała Stefana. Musiał tu już czekać jakiś czas.
— No i co? Rozmawiałyście? — spytał żywo.
Podniosła oczy:
— Julka chce przecież mieć to dziecko. —
Stanął przed nią zmarszczony. W jasności latarni

242