Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/256

Ta strona została przepisana.

mruczał do siebie, jeżeli nie było gdzie blisko ryżego Mundka. Potem zlazł ciężko i poszedł sprawdzić węże do wody.
Leżały pozwijane, wyschłe, skurczone upałem i długiem leżeniem.
— Toby był bal, żeby się paliło. Wszystko, psiakrew, sparciałe — zamruczał głośniej.
Ryży Mundek po raz niewiadomo który gnał na górę. Teraz wlókł wielką, podwójną drabinę. Dyrektor kazał jeszcze sprawdzić wentylator.
Mundek otworzył na górze drzwi hali. Zaskrzypiały jęknęły, ludzie chciwie podnieśli oczy, ale mało kto uwierzył, że dziś Mundek wskazuje na godzinę. Każdy już miał wyczucie swoich godzin, wiedzieli, że to zawcześnie.
Mundek po złodziejsku oczami zamrugał do nich, uszykował drabinę i zaśmiał się szeroko zdrowemi, żółtemi zębami.
Rozczarowana Julka odwróciła oczy. Miała dziś znów swój zły dzień. Upał był taki, że niektóre kobiety zamiast sukni, nosiły wprost swoje fartuchy z rękawami, ręce odrywały się wciąż od roboty, żeby ścierać pot, który kapał aż do ust słonemi kroplami.
Słońce zalewało całą halę, nowe wirówki jarzyły się błyskami srebrnego metalu. Rano szuflami zebrano pył z podłogi. Uciekał, ukrywał się, właził w oczy, w uszy, w usta. Julka zmęczonemi oczami żałośnie popatrzyła na drzwi. Przez cały czas nie czuła żadnych znaków, o których zwykły mówić kobiety. Nie mdliło, niczego się nie zachciewało, może dlate-

252