Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/257

Ta strona została przepisana.

go, że wiadomo było: nie pomogą żadne zachcianki. Tylko jedno. Nogi puchły od stania. Zrobiły się ciężkie jak żelazne słupy, wrastały w ziemię, piekły, kłuły, rozpychały pantofle, aż je zrzuciła i stała boso.
Na sercu dźwigała kamienie trosk. Stefan jeszcze wciąż był bez roboty, a czas szedł.
Jeszcze nikt nie wiedział o niej, chyba Andzia, a już sama zaczynała myśleć:
— Wytrzymam aby takie stanie przez cały czas? —
Ale nie ona była jedna. Każdy człowiek z tego szeregu miał swoje kamienie, a już tak się znali nawzajem, że po sobie patrząc, mogli zgadywać, co komu między jednym ruchem, a drugim chodzi po głowie.
Stary Urbański zawsze najprędzej obracał grzebień z dwuch stron. Migał jak płomień, dotykając kamienia, wydawał krótki, twardy zgrzyt i był gotowy.
Urbański miał trochę dusznicy. Kiedy przychodziły letnie dni, duszne i słoneczne, tłusty pył wysychał i tak się mieszał z powietrzem, że go się piło głębokiemi haustami. Wtedy Urbański zaczynał kaszleć i chrząkać. Nie od zimna jak inni, ale od gorąca.
Kiedy płynne złoto słonecznych płomieni rozlewało się na jego kole i ogrzewało mu krzywe, pogięte od roboty paluchy, liczył niespokojnie, wyrywając ciężko oddech z gardła i uspakajał się, że się już niedługo lato skończy.
Szła zato wtedy znów chlupocząca, zimna jesień,

253