Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/259

Ta strona została przepisana.

znawał je Urbański i głową kiwał, ale z Zającem Chudzielec do oczu sobie skakali.
Zając na każde słowo tamtego, swoje inne, Że w Niemczech, zagranicą źle, że się nic nie poprawiło, tylko, lud pracujący tumanią, a robotniczej krwi morze wyleli, że nie tak właśnie, a całkiem inaczej ma być — i będzie.
Wtedy już Urbański myślał, że najważniejsze grzebień raz dwa obrócić, żeby najprędzej i najwięcej zrobić, że im się samym uprzykrzą te słowa i przecież kiedyś zestarzeją się. Bywało i tak, a potem ni stąd ni zowąd, gdzieś zbliska buchały jak nowe płomienie skrytego głęboko, tłamszonego, deptanego, a wiecznego ognia.
Tak je poznał wtedy na czas strajku, kiedy je mówili wszyscy, Dolis, Pietrzak i Zając i nawet chuda tyka, Sikorzanka zgóry.
Dopiero później, po tych dniach zaczął Piotr Chudzielec krzywo na Zająca patrzeć. Naszczekiwali na siebie, trzymali się z trudem zdaleka jak psy na łańcuchach. Spuścić — zagryzą się.
Nakładając szybko grzebyki jeden po drugim z całej garści, Julka w milczeniu spoglądała po nich, jednym skrótem mogłaby powiedzieć co sobie szeptali i co znaczyło, kiedy ktoś wierzchem dłoni błyskawicznie przejeżdżał po czole.
Na sekundę oderwała stopę od podłogi, przytrzymała w powietrzu. Stopa zawisła jak ciężar na sznurze.
— Nie wytrzymam chyba — pomyślała Julka

255