Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/261

Ta strona została przepisana.

W niepamięć sypały się niedawne sprawy, a choć dziewczyny nic złego nie robiły, brała Julkę na nie głucha złość:
— O, tyle zostawało z wszystkiego, stefanowego czynienia… —
Ostatni ludzie schodzili już i Julka wyszła za nimi.
Przyjęła ich świeżo zamieciona, jasna sień, stopnie odsłoniły się spod pyłu, wydeptane, poszarzałe od mycia, z drzewa jakby zmiękłego pod nieustannym ciężarem ludzkich stóp, okna z oczyszczonemi szybami, z lichego, pełnego skaz szkła i czerwone, lśniące gaśnice, cały Nonplus wystrojony w przezroczystość szyb, odświętny, odmieciony z kurzu i nieprawdziwy.
Julka usiadła na stopniu wpoprzek, plecami oparła się o ścianę i stopy wyciągnęła przed siebie. Tak odpoczywały najlepiej. Nie chciało jej się nawet jeść, byle tak siedzieć do wieczora i jeszcze dłużej, dopóki wreszcie odczepi się od nóg, niezmierny, przez całe lata codziennego stania wrośnięty ciężar.
W poprzednich dniach dosyć ją nastraszyła Andzia Sikorzanka. Taki był w jej oczach strach, jaki się wtedy pokazał u Dolisowej Anny. Tyle, że tamta zaraz przycichła, cała się w słup zdumienia i niezrozumiałej boleści przemieniła. Wydało się wtedy: Zawsze kobieta nie to co chłop, zaraz zrozumie, co też znaczy mieć dziecko.
Andzia zato lepiej swojskiego życia świadoma, wciąż nad nią tylko szepcze:

257