Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/262

Ta strona została przepisana.

— Oj Julka, żebyś nie żałowała. Namordujesz się całe życie. Do tej roboty z brzuchem chcesz chodzić, co? Na te czasy wybrałaś? Nie licz na chłopa. —
A Julka nic. Jak kamykami w wodę. Zabolą słowa, przestraszą głodem, męką, boleściami, śmiercią z białych skrzyżowanych piszczeli na żałobnych chorągwiach — i nic.
Zwiera się znów fala, rozpływają się i tylko spokój zostaje i ciepłe oczekiwanie, jak też wyglądać będzie ono własne dziecko, żeby miało coś ze Stefana, a coś z Julki.
Nad nią schody trzeszczą pod krokami. Urbański i Zając schodzą na samym ostatku. Śmieją się:
— A ty jak siedzisz? — Julka zawstydzona prędko spuszcza nogi. Urbański pośmiał się i idzie dalej.
Julka zobaczyła jego okrągłe, przygarbione plecy i zaraz odwróciła oczy. Pamiętała żeby teraz tylko na wysokich i zgrabnych ludzi patrzeć.
Uśmiechnęła się do Zająca: — Skwar, co? — i już znikły jej z pamięci zmęczone, okrągłe plecy starego fajlarza.
Nie odgadłaby, że już tam w niej tkwią, wmurowane, że się przypomną jeszcze dzisiejszego dnia i wielu innych późniejszych.
Zając przysiadł o stopień wyżej:
— Co to Julka ostatniemi czasy bez piątek na niedzielę patrzy? —
— Eh nie — rzekła smutno — ino w te gorączki tak się człowiek zmarnuje, że i mówić się nie chce. —

258