Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/266

Ta strona została przepisana.

Urbański ciężko schwytał oddech jak wyrzucona z wody ryba. Poznał odrazu i podniósłszy oczy zobaczył potwierdzenie. Na górze obsunął się pas. Niepotrzebnie i martwo obwisł wśród szalonego biegu i nieustannych, błyskawicznych obrotów innych sąsiednich kół i pasów.
Urbański podniósł się i wziął ustawioną w kącie drabinkę. Była tu właśnie dla podnoszenia pasów, które spadały niekiedy. Pociągnął ją za sobą. Narysowała za sobą na podłodze cienkie, długie ślady. Potem ustawił i sprawdziwszy, czy dobrze stoi, zaczął włazić ciężko szczebel po szczeblu.
Ludzie na dole ledwie podnieśli oczy. Nad fajlarkami grzebienie migały jak żółte błyskawice. Przy wirówkach z hałaśliwem wycinaniem zębów w grzebykach łączyło się przeciągłe dzwonienie.
Wtedy nagle wstrząsnął ludźmi, przeszył, zatrząsł całą halą nieludzki krzyk opętany strachem i boleścią, tak przeraźliwy, że kamienny turkot kół i szum pasów i metalowy bieg maszyn ucichły przy nim jak bzykanie muchy.
Wszyscy rzucili się razem. Piotr Chudzielec i Zając i Pawlak i młody Sitarski. Niewiadomo kto pierwszy pochwycił drabinę, wszyscy razem porwali człowieka, szarpali, wyrywali go oszalałym, pędzącym kołom, które uparcie i niezmordowanie biegły za swojem jedynem prawem obrotu.
— Zatrzymać na dole — wrzasnął ktoś.
Andzia Sikorzanka rzuciła się ku drzwiom i nadół. Kobiety, porzuciwszy maszyny, zaczęły płaczem

262