Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/267

Ta strona została przepisana.

pomagać, niektóre zaś rzuciły się ku drabinie i próbowały uchwycić z innymi żywy, ludzki kłąb.
Nad nimi nie ustawało wycie, niosło się ponad maszyny, huczało, wdzierało się w uszy ludzkie, żeby już nazawsze zostawić tam cząstkę swego dźwięku.
…Wydarli go owemu kołu. Jak wór rzucony z wysoka zaciężył im na ramionach. W rozdętej krzykiem, potwornie skrzywionej twarzy wyblakłe źrenice rozszerzyły się, zalały całe oczy.
Już był na dole, na samej czysto odmiecionej podłodze, a jeszcze wył otwartemi straszliwemi ustami. Chwytały szeroko powietrze. Już nie oddychały drobnemi chwytami dusznicy.
Na pierwszą, cienką warstwą pyłu, która ścieliła się już delikatną bielą na podłodze, szeroką, hojną strugą ciekła krew z miękkiej miazgi szeroko rozchlapanej w tem miejscu, gdzie pięć minut temu w rękawie brudnej, szmacianej koszuli tkwiło suche ramię Urbańskiego.
Na górze nieustannym pędem biegły koła. Wszystkie pasy były założone, maszyny huczały metalowym biegiem, ale przy nich nie było nikogo. Z góry nadół kapały gęsto ostatnie krople krwi.
…Andzia Sikorzanka pędziła wdół.
— Na pomoc! — wołała niewiadomo do kogo w biegu.
Stopnie jęczały pod nią. Z hali dochodził tylko zwykły, odległy szum. Mundek przepychał się właśnie przez drzwi sortowni z wielką paką.
On pierwszy wrzasnął:

263