Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/269

Ta strona została przepisana.

Sitarski, nie czekając, zawołał:
— To możeby po doktora dzwonić…. —
Zienkiewicz przyciągnął grubą książkę. Ręka mu jeszcze drżała. Szukał pospiesznie numeru Pogotowia Ubezpieczalni. Szukając spytał:
— Komu to? —
— Urbańskiemu — odrzekli posępnym chórem.
Zienkiewicz podniósł słuchawkę, połączył się. Prosił, żeby prędko. Powiedział:
„Moje uszanowanie“, tonem, którego nie słyszeli często ludzie z Nonplusu. Potem popatrzał na stojących. Czekali jeszcze. Wzdrygnął się i mimo nich poszedł naprzód. Jeszcze tylko odwrócił się do urzędniczki:
— Pani opiekuje się apteczką, proszę tam zabrać co trzeba. —
Poszli przez podwórze. Zienkiewiczem chłód wstrząsnął w samym słonecznym skwarze. Pojedyncze wróble ćwierkały na kamieniach. Ludzie szli za nim. Mieli rozpięte, brudne koszule, na twarzach pot. Ścierali go wierzchem dłoni.
Szczupła, wysoka panna z warkoczem owiniętym koło głowy wyprzedziła ich. Biegła do apteczki.
Na czole Zienkiewicza leżały głębokie zmarszczki. Chodziło o zasadę. Samby natychmiast kazał zatrzymać, ale zrobili to oni bez pytania. Spojrzał na Sitarskiego. Tamten myślał, że chce zapytać, zaczął mówić:
— Bo na tem kole… —
Ale Zienkiewicz nie słuchając go, wszedł do sieni.

265