Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/271

Ta strona została przepisana.

bieta. Usunęła się, zawisła u poręczy, posiniała. Cóż to byli za ludzie, że mogli tam stać zbliska?
U parteru szły nowe kroki. Ludzie z kotłowni i szlifiarze z dołu, kobiety, polerowaczki przychodziły dowiedzieć się, co było.
Pierwszy Mundek na schodach dojrzał krew. Patrzał, patrzał, aż go zamdliło.
— To trza będzie myć znów — pomyślał najpierw, nim zobaczył żelaziste wargi Urbańskiego i wspominał jego najstarszego Antka, z którym dawniej grywali w klipę. Ile ich tam było jeszcze wyliczył ze strachem. Baśka, Kaziek, Zbychu i Gienia… Nie doliczył wszystkich, splątało mu się, bo pan Zienkiewicz z całej gniewnej mocy huknął wdół:
— Rozejść się wszyscy. Co to za spacery? Zaraz będzie doktór. —
Potem jął wołać Kuleszę, a kiedy stary Kulos poczłapał na górę, zawołał mu:
— Koło oczyścić, za piętnaście minut puścić znów. —
Ludzie z parteru nie weszli już na górę, ale ci, którzy niedawno temu z Urbańskim w jednym szeregu siedzieli, a jeszcze potem zdzierali go z drabiny, poruszyli się niespokojnie.
— Aż doktór będzie poczekamy — szepnęła Sikorzanka Julce.
Zienkiewicz z żalem rozłożył ręce, kiwał głową. Nigdy nie uważają przy tych pasach, pomyślał, ale nie chciał już robić wymówek.
— No cóż — rzekł — zaraz pewnie nadejdzie

267