Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/272

Ta strona została przepisana.

Pogotowie to was opatrzą, — i bardzo szybko zszedł po schodach.
Ludzie koło Urbańskiego stali bezczynnie. Przytykali kubek z zimną wodą do ciemnych, stwardniałych warg. Pił, rozlewając po brodzie. Stali. Czekali.
Gaza i wata wtłamszone do miazgi zlały się z nią w jednej jaskrawej czerwieni. Ludzie nadsłuchiwali, czy nie jedzie samochód. Nawet ranny przestawał jęczeć i słuchał.
Ale było cicho. Nonplus, zatrzymany w ruchu, już się zapadał w odświętną martwotę. Przez świeżo umyte okna płynęło złociste, letnie popołudnie. Gaśnice błyszczały wesoło. Kolorowe plakaty „Nie palić“ i „Uważaj na niebezpieczeństwo przy pracy“ ostrzegały przezornie.
Porzucony, zapomniany w tej ciszy, ranny jął się bronić nanowo rozpaczliwym wysiłkiem. Jęczał rozdzierająco, z błędnych oczu ciekły bez szlochu wielkie łzy. Julka odwróciła się zupełnie, płakała jak dzieciak. Inne kobiety za nią. Nawet chłop niejeden odwracał się, bo uderzało do głowy.
Tylko Feliks Zając, cały zielony na zapadłej twarzy, unosił go i podtrzymywał, dopóki tamten nie dał znaku oczami, żeby go nie dotykać. Minuty szły. Żaden odgłos trąbki nie dochodził z ulicy. Ludzie w jasności sieni mrużyli oczy.
Wycie rannego przycichło, stało się jednostajniejsze, a może tylko uszy nawykły do niego.
Stara Pawlakowa szturchnęła najbliżej stojącego Zająca:

268