Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/274

Ta strona została przepisana.

Panny zaczęły odwracać oczy, któraś zawołała współczująco:
— Może jeszcze dzwonić. —
Ludzie we drzwiach stłoczeni nie powiedzieli już nic, Piotr Zienkiewicz sam w milczeniu podniósł słuchawkę i zaczął kręcić tarczą.
A chociaż czynił to wszystko dobrowolnie, miał przytłaczające uczucie, że ktoś żelaznym chwytem nagina jego ramię, do wszystkiego, co robiło. Dlatego właśnie, odwróciwszy się prawie od nich, ze swojem własnem uniesieniem pytał, kiedy wreszcie będzie karetka.
Ale kiedy „niedługo“? — pytał gniewnie — Trzeba prędzej, człowiek leży we krwi.
W słuchawce szczęknęło. Wszyscy wiedzieli, że tamta strona odłożyła.
Stary fajlarz z krzywą łopatką podszedł prawie do samego stołu:
— To prywatnego — rzekł bezczelnie — prędzej, bo wykrwawi. —
Zienkiewicz podniósł zimno oczy. Ludzie stali ciasno spojeni. Tamten wyglądał, jakby się sam miał ważyć zadzwonić.
— Bezczelność… — rzekł Zienkiewicz — tyle pieniędzy biorą, a nic w porę nie zrobią. —
Obrzucił ludzi twardem spojrzeniem. Sińce pod oczami miały barwę atramentu.
Nie poświęcając im spojrzenia uwagi, rzekł gniewnie:
— Sam wezwę prywatnego lekarza, to skandal… —

270