Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/276

Ta strona została przepisana.

leko głowy rannego. Krzywa łopatka naprzód wysunięta nadawała mu wygląd gotującego się do skoku:
— Nie ruszym się, dopóki tu pomocy nie będzie — rzekł tak cicho, że go ledwo słyszeli najbliżsi, ale domyślił się nawet majster Krall o co chodzi.
Urbańskiemu głowa leciała wtył. — Co jest? — wrzasnęła stara Pawlakowa w kuczki przy nim siedzącą. Chustka zleciała jej z głowy, siwe, wyblakłe kosmyki włosów chwiały się przerażone.
Ludzie stłoczyli się bliżej. Dźwigali go, podnosili, nawoływali, krew walała ich odzienie, ranny wył, kiedy go dotykali, a oni nic więcej nie mogli mu powiedzieć, jak tylko, że zaraz, że tylko patrzeć.
Wtedy z ulicy dobiegł żałosny sygnał karetki, jękliwy i przeciągły. Ostatnia chwila wydłużyła się niepomiernie, ludzie umilkli zupełnie, wszystko patrzyło wdół, gdzie nagle zastukano noszami i na schodach pokazał się niewysoki, tęgi pan z małą lekarską teczką.
Ktoś rzucił ku niemu i gniewnie oczami zaświecił w źrenice, jakaś kobieta rozpaczliwie i zuchwale schwyciła za rękaw:
— Co za porządki, co tak długo? Człowieka bez ratunku zostawią, niech ginie. —
Wszystkie oczy ciskały nienawiść, wszystkie ręce z trudem trzymały się zdaleka.
Pan z małą teczką, choć go nie dotknął nikt, cofnął się, zbladł.
— Jestem lekarzem prywatnego Pogotowia lekar-

272