Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/277

Ta strona została przepisana.

skiego — rzekł — przed chwilą ledwo zostałem wezwany… —
Ludzie rozstąpili się. Ktoś powiedział głucho:
— Ah tak, a tamtych jeszcze niema… —
Lekarz poszedł naprzód, na czoło wystąpił mu pot. Dwuch sanitarjuszów tuż obok ustawiło nosze. Założyli prowizoryczny opatrunek. Teraz zobaczyli wyraźnie, że w krwawej masie był jeszcze kształt ludzkiego łokcia.
Ktoś chciał jeszcze podejść do noszów, pożegnać się, ale już powieki rannego ciężko, bez jednej myśli o tych, co tu byli, a może o wszystkiem, co było, leżały na oczach. Jeszcze na brwiach, na rzęsach osiadły leżał nonplusowy pył.
Już na górze drzwi hali otwierały się co chwila, ludzie pospiesznie wracali do roboty. Nosze powoli, stopień po stopniu wędrowały wdół.
— Przyczem to się stało? — spytał lekarz, układając w teczce narzędzia.
Młody Sitarski jeszcze stał obok: — Pas nakładał — objaśnił.
— Ciągle przy pasach — rzekł lekarz, kiwając głową — mało się ostrzega, żeby nie nakładać w biegu? —
— A jak nakładać? — spytał Sitarski.
— Chyba są jakieś narzędzia — rzekł lekarz.
— Może i są — rzekła stara Pawlakowa — ale my nie słyszeli. Zawsze i wszędzie tak się kładzie, nie inaczej. A jak się komu co stanie to już los. Jak kto

273