Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/279

Ta strona została przepisana.

— Żeby tu Stefan dziś był — myślała Julka. Odwracała oczy, bo zachodziły wciąż łzami. Potem łzy zaczęły obsychać, bo nie było na nie czasu. Raz, dwa nakładało się. Wirówki zgrzytliwie wycinały zęby w grzebykach i szczękały przesuwaczami.
Taki był ciąg ludzkich spraw. Poszedł Dolis, był jeszcze Stefan, a choć Stefana na fabryce zabrakło, Feliks Zając dziś na jego miejsce jakgdyby wszedł i jego słowami mówił. Przyszło to Julce na myśl kiedy pomyślała o tem, jak opowie Stefanowi i urwało się, bo trzeba było raz, dwa wyjąć grzebyki.
Jeden po drugim z pełnej garści nakładała świeże, równo obcięte kawałki rogu.
Ostrza ze zgrzytem wrzynały w twardą masę. Naprawo stała szczerbata Józia Olszewska i co chwilę wzdychała żałośnie, na lewo poza Sikorzanką był szereg fajlarek.
Ludzie siedzieli zgarbieni nad turkoczącemi kołami, w ich palcach nad kamieniem migotały, furcząc, duże grzebienie jak żółte błyskawice.
— Julka starała się nie patrzeć w tę stronę. Żeby nie widzieć pustego miejsca przy trzeciem kole od okna. Wyrastały tam z niego okrągłe plecy Urbańskiego, jak się uśmiechał, przechodząc obok niej w południe i krwawa miazga która leżała tam później. I obwisłe wąsy nad wargami czarnemi jak żelazo.
Przypierała myśl do czegoś innego. Jak ludzie kamieniem stali, czekając na doktora, jak się nikt nie ruszał. O tem chciała myśleć, co mocne, silne i niestraszne, żeby się urodziło bez czerwonych znamion

275