Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/28

Ta strona została przepisana.

Wszystko, co czynił było już związane z bliskim wyjazdem i teraz, od samej bramy na Wroniej, po drodze na Stawki szła za nim utrapiona myśl, że trzeba będzie zwyczajnie samemu przejeść swoich dwieście złotych.
Starczyło tej drogi na wspomnienia jak po najgorszej z zim (wszystko w niej było, więzienie i choroba) przyszła robota. Na spółkę z kolegą elektryfikowanie klatki schodowej i te dwieście złotych jego części. Czekała wtedy na nie z notesu wyrwana kartka z drobną kaszką literek Anny.
Palto letnie (dwa wykrzykniki).
Buty (Andrzej).
Pantofle (Anna),
potem gęstemi linijkami: puliower, skarpetki, pończochy i to, co nie zostało zapisane, codzień dla dwojga: śniadanie, obiad, kolacja.
Potem wszystko okazało się inaczej.
Znajomy lekarz, taki swój człowiek, wystrzelił bez ogródek:
— Chcecie w gruźlicę wpaść? Nie? To jazda teraz na wieś. Miesiąc, sześć tygodni najmniej. Moi drodzy, kogo chcecie wykiwać, siebie czy mnie? Nie dwa tygodnie, tylko sześć. Trzeba się zupełnie pozbyć tego stanu podgorączkowego i żeby wam przybyło jaknajwięcej. —
Tak więc zabierał się do tego wyjazdu i od dziesięciu dni wieczna niechęć łączyła się z ukradkowem mierzeniem temperatury. Czarny słupek stał uparcie niewiele ponad czerwoną granicą.

24