Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/280

Ta strona została przepisana.

krwi i bez czarnych znamion strachu, żeby urosło silne, mocne i niebojące się.
Roboczy dzień szedł ku końcowi. Słońce zaczęło wędrować w górę po szybkach, z hali znikała złocistość. Jeszcze tylko spiekotą i potem czuło się lato.
Młody Sitarski, który robił przy oknie, wyjrzał na moment:
— Ludzie stoją koło furty i patrzą tu — rzekł:
Ale inni lepiąc się gorącym potem, ledwo słuchali, schyleni nad robotą i w zaciętem milczeniu odrabiali stracone tuziny.
Już przestali powtarzać nazwisko Urbańskiego, już nazwisko to, opuściwszy halę fabryczną, przeszło dalej, nadół do biura.
Tam je przepisywano czysto, porządnie na czterech formularzach doniesienia o wypadku.
Panny szeptały: — Dyrektor okropnie zdenerwowany dziś. —
— Ludzie nie chcieli przystąpić do pracy, dopóki nie było lekarza… —
— Oburzające z tem pogotowiem… —
— Ale przecież dyrektor tu niewinien… —
— Ostatecznie nic się nie stało, już pracują. Dyrektor jest taki nerwowy. —
— Od wtedy, wiecie, od wtedy… —
Przez otwarte okno i przestrzeń podwórza zdaleka Nonplus dyszał, szumiał i drżał ruchem maszyn.
— Który to Urbański? —
— Z wąsami, starszy… —
— Nie wiem, ale tyle dzieci ma podobno. —

276