Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/282

Ta strona została przepisana.

Było tak: ludzie kręcili się na ulicy po cienistej stronie. Przecież to lato.
Na Częstochowskiej wyzwoliły się spod wiecznego błota kocie łby, szare, rude i czarne. Lato wzbiło się wysoko pod bure od fabrycznych dymów niebo kłębami gęstego kurzu, ożywiło uliczkę stukotem kół wozów i wrzaskliwemi trąbkami aut.
Ale nigdy nie było ich przecież tyle jak tego dnia.
Pierwsze dzieciaki puściły się w cwał za jasną, wielką karetką Pogotowia, która jechała, płacząc żałosną trąbką.
Dzieciaki pędziły dysząc, bose stopy klaskały o bruk. Zdaleka zobaczyły, że skręca w Częstochowską. A kiedy zmordowane przystanęły na rogu, widziały, że karetka stoi przed Nonplusem, ale stamtąd, nim zdążyły dobiec, wniesiono tajemnicę do auta, zatrzaśnięto drzwi.
Auto nawróciło, trąbiąc, podskakując, nakryło dzieci gryzącą do łez szarą chmurą i ruszyło w dal niewidzialnych ulic.
Nim się rozczarowane dzieci wydostały z Częstochowskiej, zatrąbiła po niej, krzykliwa, doniosła trąbka. Nadjeżdżała druga karetka.
Wtedy dorośli bezrobotni i nawet niektórzy zajęci, pospieszyli w tamtą stronę, podeszli pod sam Nonplus.
Druga karetka stała chwilę. Człowiek, który z niej wysiadł, zapisywał coś długo na kartce. Sam dyrektor rozmawiał z nim. Potem odjechali z niczem.
Ludzie nie ruszali się spod Nonplusu, niektórzy

278