Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/29

Ta strona została przepisana.

Rano bywało normalnie, nie pojadę. Z wieczora 37. 3 — trzeba jechać.
Już na innej kartce tego samego notesu wyliczono na ile czasu pobytu na wsi wystarczą te pieniądze. Przynajmniej coś dla Anny na tutaj, upierał się przy tych rachunkach.
Ulicami wzdłuż sinych szyn tramwaju, pod niezłomnemi szeregami domów, w miarę jak stopy obijały się o coraz bardziej dziurawy bruk, czuł Andrzej, jak serce lgnęło do tego miasta i spraw jego ludzi, jak ciężko było wyjeżdżać teraz od swoich i pożegnać za chwilę przyjaciela, Stefana Pietrzaka.
Tylko zmęczenie, które go ogarnęło przed domem na Stawkach, upewniło znów, że już chyba naprawdę trzeba jechać.
Nad studziennem podwórzem, pod wysokiemi, pociemniałemi murami z cegły wisiał strzęp nieba jak błękitna, szklana salaterka kształtu podwórza. Schody z sieni do suteryny wąską, stromą drabiną wiodły do tego, co na liście w bramie nazywało się „mieszkanie 36“.
Jako główny lokator był tam Kwiatkowski Szymon, posadzkarz.
Lista sublokatorów czarnemi kreskami wymazań przecięta, koło tego mieszaknia wskazywała długą kolejkę. Tam, między Szymczak Marją, pracownicą igły, a Klocem Janem, któremu zabrakło zawodu, można było odnaleźć Stefana Pietrzaka, szlifierza. Piwniczny chłód, złagodzony stałą ludzką obecnością, nasiąknięty zapachem kiszonej kapusty panował na

25