Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/38

Ta strona została przepisana.

Andrzej poomacku trafiał ze stopnia na stopień, aż odetchnął na ulicy pełnej zapachu szewckich warsztatów zabłąkanym powiewem marcowego powietrza.
Tam zostawili swoi, bliscy ludzie i sprawy, a samemu trzeba było wyjść poza to życie, chodzenie za pracą, zebrania, usiąść na wsi jak w zamkniętym słoju i czekać cierpliwie tak, jakby jeden dzień nic nie znaczył, czekać dni i tygodnie, aż nie będzie gorączki wcale.
Poczuł znów lekkie kłócie pod łopatką, nieznośna myśl o przeżarciu pieniędzy wydała się bardziej usprawiediwiona, wraz z nią zjawiły się nagle tysiączne kłopoty, co z pokojem na Wroniej, z obiadami, z całym dniem Anny.
Taką nieoczekiwaną drogą zbliżył się Andrzej do Anny. Ale to było proste. Wszystkie drogi prowadziły do niej. Pod gęstym, zimnym deszczem biegł prawie na Wronią do domu. Szkoda było każdej z ostatnich godzin.




„Dom“ to był odnajęty pokój na Wroniej, pokój z dawnych lat, zastawiony staremi gratami, pełny zawiłych, niepotrzebnych mebli, stolików do samowara, żardinierek, fotografji i portretów w zakurzonych ramach i utajonej biedy.
Na stole, oparta o stos książek wciąż jeszcze czekała kartka „Będę o szóstej“. Andrzej usiadł i machinalnie zaczął ją drzeć na wąskie strzępy.

34