Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/57

Ta strona została przepisana.

Pachniały kiszone ogórki i słone śledzie, mydło i wilgotniejące kartofle, w okrągłych blaszanych pudłach słodkie landryny, a w szufladach ostro, czysto woniejący chlorek. Widok naprzeciwko zasłaniała czerwona fabryka tapet zwartym szeregiem ceglanych budynków.
Sklep to był dom, fabryka — świat. Wszyscy zostawali w sklepie, tylko ojciec szedł do fabryki. Stamtąd przychodziły wszystkie zmiany i najwcześniejsza ta, która się zdarzyła jakiegoś ledwie pamiętnego dnia zimą.
Pod ladą leżały pudła wyżebrane i uproszone, kolorowe pudełka od papierosów i blaszane puszki od herbaty z gałęzią wiśni i złotemi literami na pokrywce.
Pod ladą siadywał Jędruś na zimnej podłodze z cementu. Na tej samej podłodze kroplistym śladem kapała krew ojca, kiedy go wówczas przyniesiono.
Wysokie czapki kozackie i nieznajomy gwar żyły z tych czasów w pamięci.
Potem nie było już ojca, nikt nie chodził do fabryki, a oni we dwuch ze Stefanem Pietrzakiem zbierali cynfolję od czekolady i kolorowe kartki zapisane nieznajomym językiem. Żeby to umieć przeczytać wszystkie.
Potem znów na szarej, chropawej podłodze mama w kuczki z rękami na brzuchu:
— Oberwałam się. Jędruś, — Jezu, leć po ciotkę. — I znowu ciurkiem ciemna krew, nie taka wcale jak bywa ze skaleczonego palca, z rozbitego kolana.
To jest daleki początek, za nim niema nic, tylko

53