Strona:PL Gustawa Jarecka - Przed jutrem.pdf/62

Ta strona została przepisana.

wstydliwie, czekając, czy nie zawołają znów, ale oni zaraz zapomnieli.
Stefan wyrwał garść trawy i palcami przebierał w szorstkich, soczystych źdźbłach:
— Żeby czasem tutaj latem pobyć. Osiem, nie dziewięć lat, żem nie był na wsi. Jeszcze jak chłopak u ciotki w Aninie. To tak potem człowieka ciągnie. Przyjdzie lato, coś się wyrywa, choćby na trawie pod miastem poleżeć. Byle od murów. —
Marjan ku słońcu, nastawiając szramę, odetchnął głęboko powietrzem pachnącem rozgrzaną trawą, krowami i świeżą słomą:
— Od murów, powiadasz. Gdzie tam od murów. Bywa czasem, że tak do fabryki ciągnie. Jak czasem roboty nie mam, a słyszę, fabryka idzie, tobym się rwał tam. Jak bracie roboty nie masz, to najgorsze. Tak oni psie dusze człowieka ciągną. Jak robisz to za grosze i wciąż o coś użerać się musisz. Żeby wyżyć, żeby za zniszczone nie płacić. No wiecie, a niech tej roboty nie ma, to… Dlatego się człowiek za nią sprzeda najprędzej. —
— Jak mojego ojca w piątym roku zabili, to się wtedy tak mówiło, żeby dzieciom było lepiej. A my właśnie byliśmy wtedy maleńkie dzieci — rzekł Andrzej.
— A my znów dla dzieci, co? —
— Dla nas — odparł Andrzej.
Będę miał robotę — powiedział Stefan — Nonplus ma pięć dni iść. Od soboty zaczynam. —

58