Strona:PL Gustawa Jarecka - Szósty oddział jedzie w świat.pdf/11

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

To była poniekąd prawda, nowe miejsce okazało się niepodobne do niczego znanego. Do Wąbrzeżna przyjechali autobusem. Autobus zjeżdżał zgóry wdół i już zdaleka ukazało się miasteczko, czyste, murowane, położone nad pięknem jeziorem.
Nowe mieszkanie było w parterowym domku przy wąskiej uliczce Mestwina. (Odrazu okazało się, że nikt, zupełnie nikt nie wie, kto był Mestwin).
Wszystko było lśniące, świeżo malowane, ale o wiele mniejsze niż w Łodzi.
Wandzia ani chwili nie mogła się utrzymać w mieszkaniu. To była dopiero przyjemność, żadnej sieni, żadnych stopni, odrazu z dwóch schodków prosto na ulicę, przed dom.
Naprzeciwko, bliziutko jeden obok drugiego sklepy z najdziwniejszemi szyldami: „Rzeźnictwo” i „Piekarnia chleba i ciast”, a dalej „Mistrz siodlarski” z wielkim koniem w uprzęży na wystawie.
Nad jednym sklepem siedział mały złoty lew, nad innym stał anioł w niebieskiej szacie z rozpuszczonemi włosami. To były drogerje „pod Lwem” i „pod Aniołem”. W Łodzi nazywało się to zawsze zwyczajnie: skład apteczny.
Wanda, zapominając o pilnowaniu Jasia, gapiła się wciąż na te niezwykłości, a Jasio podniecony zmianami, spaniem, które się przygotowywało na zwykłych siennikach, bo jeszcze łóżka nie były gotowe, wrzeszczał w niebogłosy.