Odparł:
— A czyliż my widzimy jednę stutysięczną część tego, co jest?... Patrz pan, oto na przykład wiatr, jedna z największych sił w przyrodzie: obala on ludzi, burzy gmachy, wyrywa z korzeniami drzewa, wzbija morze w olbrzymie góry wodne, kruszy skały, ciska ogromnemi statkami, jak piłką, o podwodne rafy, — a widziałżeś go pan kiedy? ten wiatr, co jęczy, świszcze, zabija?... lub czy go pan jesteś w stanie obaczyć?... A przecież on istnieje.
Zamilkłem wobec tak prostego rozumowania. Ten człowiek mógł być zresztą równie dobrze mędrcem jak i głuptasem; niepodobna mi było o tem rozstrzygnąć na pewno, — ale umilkłem. To, co powiedział, i mnie przychodziło często na myśl.
3 lipca. — Źle spałem. W tutejszym klimacie muszą się znajdować jakieś zarodki febry, ponieważ mój woźnica choruje w zupełnie taki sam sposób jak ja. Wróciwszy wczoraj, zauważyłem zaraz, że pobladł bardzo, więc go zapytałem:
— A co ci to, Janie?
— Nie mogę sypiać, proszę pana: Noc zjada mi dnie. Od wyjazdu pana nie opuszcza mnie to ani na chwilę.
Reszta domowników ma się dobrze pomimo tego, — obawiam się jednak bardzo u siebie recydywy.
4. lipca. — Stanowczo, moja choroba wróciła
Strona:PL Guy de Maupassant - Horla.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.