się czubem głowy o poprzeczną odrzwi. Pewien, że mi się wymknąć nie zdołał, zamknąłem go samego, samiuteńkiego!... Co za radość!... Miałem go nareszcie!... Następnie zbiegłem co żywo na dół, i wszystką naftę z dwóch lamp w salonie tuż pod moim pokojem wylałem na dywany, meble, posadzkę — podpaliłem! — i uciekłem, zamknąwszy drzwi wchodowe na dwa spusty.
Pobiegłem się ukryć na tyłach mego ogrodu, w wawrzynowym lasku. Jakże to długo trwało!... Jak długo!... Dokoła mrok, milczenie, nieruchomość. Ani jednego wietrzyka, ani jednej gwiazdki, tylko góry chmur, których nie byłem w stanie dojrzeć w ciemności, lecz które tak strasznie mi przygniatały ciężarem swoim duszę.
Patrzyłem na mój dom i czekałem. Jakże to długo trwało!... Zacząłem już przypuszczać, że ogień zgasł lub też że on go stłumił, On; gdy naraz jedno z okien na dole pękło pod parciem pożaru i płomień, potężny płomień czerwono-żółty, wydłużony, wiotki, pieszczotliwy, wspiął się po murze pod sam dach i przylgnął do niego jakby w pocałunku. Jasność pobiegła między drzewa, między gałęzie i liście, a za nią dreszcz — dreszcz trwogi!.. Pobudziły się ptaki; pies zaczął wyć; myślałem, że świta! Niebawem wysadziło jeszcze dwa okna i cały parter mego domu zamienił się w jedno straszliwe ognisko. Wtem krzyk, krzyk straszny, przeraźliwy, rozdzierający, krzyk kobiety, przeszył
Strona:PL Guy de Maupassant - Horla.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.