ciemność i dwa okna w dachu rozwarły się!... Zapomniałem o moich służących!... Ujrzałem ich obłąkane twarze, ich wyciągnięte ramiona!...
Natenczas — oszalały z przerażenia — puściłem się pędem ku wiosce, krzycząc:
— Na pomoc! Ratujcie! Pali się!.. — a napotkawszy ludzi, którzy spieszyli już w stronę ognia, wróciłem z nimi, aby doglądać ratunku.
Dom był już obecnie jak jeden olbrzymi i wspaniały stos gorejący, potworny stos, oświetlający swym blaskiem całą ziemię, stos, na którym płonęli ludzie i na którym on także gorzał, On, On! mój jeniec, nowa istność, nowy mocarz, Horla!...
Naraz dach cały zapadł się w głąb murów i wulkan płomieni i iskier trysnął pod sam niebieski strop. Przez wszystkie okna, ukazujące wnętrze, pełne żaru, widać było jeden odmęt płomieni a ja myślałem na ten widok, że on tam jest, w tem piekle — martwy!...
...Martwy?... Rzecz możliwa... Lecz ciało jego... czy jego ciało, przez które światło przenika, nie może być również niezniszczalnem wobec wpłyów, uśmiercających nasze?!...
Jeżeli więc nie zginął?... Boć może jeden tylko czas potrafi unicestwić Istotę Niewidzialną i Straszliwą... Po cóżby jej to ciało przejrzyste, nieuchwytne, to ciało Ducha, gdyby się, pomimo niego, obawiać miała — i ona także — cierpień, ran, kalectw, przedwczesnej zagłady?
Strona:PL Guy de Maupassant - Horla.djvu/049
Ta strona została uwierzytelniona.