Strona:PL Guy de Maupassant - Horla.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

lub grymas na ustach, w którym się poznaje rękę malarza, goniącą za efektem. Czy w kapeluszu na głowie, czy w koronkowej chusteczce lub tylko w włosach własnych — przenikamy w nich zawsze coś niezupełnie naturalnego. Co?... — niewiadomo, ponieważ się ich osobiście nie znało, lecz odczuwa się to. Wyglądają jakby się znajdowały na wizycie u ludzi, którym się chcą podobać, którym radeby się pokazać z najlepszej strony, i w którym to celu wystudyowały swą pozę skromną, czy okazałą.
Co o tej powiedzieć?... Była ona u siebie w domu i sama jedna. Tak jest, była sama, uśmiechała się bowiem, jak się człowiek uśmiecha w chwilach samotnej zadumy o czemś smutnem i słodkiem, a nie jak się uśmiecha, kiedy na niego patrzą. Była tak dalece samą i tak całkiem u siebie, że czyniła cały ten duży apartament pustym, zupełnie pustym. Ona go dopiero swą osobą wypełniała, ożywiała, sama jedna. Mogło się w nim zebrać dużo osób, całe to grono mogło salon napełnić wrzawą rozmów, śmiechów, śpiewu — ona pozostałaby tam i taka zawsze sama jedna, z tym swoim uśmiechem tchnącym samotnością i sama wyposażyłaby go w życie swemi oczyma portretu.
I to spojrzenie jej oczu było jedynem także. Padało ono wprost na mnie, pieszczotliwe a stanowcze, nie dostrzegając mnie. Wszystkie portrety wiedzą, że się na nie patrzy, i odpowiadają oczyma — oczyma, które widzą, myślą, które nas prze-