Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Na te słowa zmienił się głos jego.
»Żadnego nieszczęścia przewidywać nie mogę.
— »Mój synowcze, któż może znać zmartwienia, jakiemi podoba się Bogu nas dotknąć? rzekła do niego: ciotka.
— »Ta! ta! ta! rzekł pan Grandet, wszystko jest głupstwem. Z żalem patrzę mój synowcze na twoje białe delikatne ręce. Takiemi to rękami zbierają się talary, mówił daléj, pokazując grube i szerokie ręce swoje. Nawykłeś kłaśdź nogi w skórę z któréj my robiemy pugilaresy na bilety bankowe. Źle to jest, źle!
— »Cóż to ma znaczyć mój stryju? ani słowa nie rozumiem.
— »Pójdź: rzekł pan Grandet, dopijając reszty wina ze szklanki i otwierając drzwi.
— »Móy kuzynie, miej odwagę.
Na głos Eugenii, przestrach przeniknął Karola i poszedł niezmierną