Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/309

Ta strona została przepisana.

— »Tak jest panie, odpowiedziała matka.
— »Dotrzymałaby słowa! zawołała Barbara. Panie, miejże rozum przynajmniéj raz wżyciu!
Bednarz przez chwilę spoglądał koleją to na złoto, to na córkę. Pani Grandet zemdlała.
— »Patrzajże pan, jejmość umiera! zawołała Barbara.
— »Weź córko! nie kłóćmy się o taką fraszkę! Weź ją, zawołał bednarz, odpychając toaletkę.
»A ty Barbaro zawołaj pana Bergerin.
— »No! moja żono, rzekł całując jéj rękę, to nic, już jest zgoda między nami, już nie będzie suchego chleba; będzie mogła jeść co zechce. Przecież otwiera oczy. No! matko, mateczko, matuleńko, uspokój się! Widzisz, całuję Eugenią; kocha swego kuzyna, pójdzie za niego jeźli tak zechce; zachowa dla niego toaletę. Ale żyj długo moja biedna żono, wstań!