wysokie tarasy panujące nad nim; był to widok smutny, ograniczony, ale nie ogołocony z tajemniczych piękności, właściwych samotnym miejscom, albo dzikiéj naturze.
Po ścianie od dziedzińca, wiły się latorośle winne, już powiędłe i poczerniałe, i dochodziły aż do drwalni, gdzie drzewo tak było ułożone porządnie, jak xiąźki u bibliotekarza. Bruk zaczerniał przeciągiem czasu, od mchu, zielska i brakiem ruchu. Osiem schodów prowadzących w głębi podwórza do ogródka, zarosły zielskiem; ogródek składały trzy ulice równoległe, wysypane piaskiem, a na końcu był taras zacieniony lipami. Z jednej strony krzaki malinowe; z drugiéj ogromny kasztan pochylający swoje konary aż na gabinet bednarza. Czysty pogodny dzień jesienny zaczynał rozpraszać szron, którym w nocy powlekły się drzewa, dziedziniec i mury.
Eugenia znalazła nowy powab w
Strona:PL H Balzac Eugenia Grandet.djvu/96
Ta strona została przepisana.