by nie było tego murzyna, płakaliby, zamiast się śmiać.
— Naturalnie gwiźdżę na to, — rzekła artystka Fröhlich. — Jeżeli oczywiście profesor postawi nam co do wypicia. Co też on nam da do picia?
I jak wczoraj położyła dwa leciutkie palce pod jego podbródek.
— Wina? — odgadł Unrat.
— Doskonale! — rzekła artystka z uznaniem. — Ale jakiego?
Unrat nie był, obeznany z kartą win. Oczyma szukał pomocy, jak uczeń, kiedy się zająknie. Kiepert i jego żona przypatrywali mu się z naprężeniem.
— Zaczyna się na s, — pomogła mu artystka Fröhlich.
— Schâteau... — rzekł Unrat spocony. Nie był neofilologiem i nie miał potrzeby wiedzieć, jak się sylabizuje wyrażenia piwniczne. Powtórzył:
— Schâteau...
— E gdzietam, — odpowiedziała artystka Fröhlich... — Po s następuje z, potem a.
Unrat ciągle nie wiedział.
— A potem m... potem p... Nie, widzę, że pan się niczego nie domyśla. To rzeczywiście zdumiewające, że się pan niczego nie domyśla.
Mina Unrata rozjaśniła się nagle z naiwnego szczęścia. Wiedział już.
— Szampan!
— No, dzięki Bogu! — rzekła artystka Fröhlich. Gusta i Kiepert również uznali rozwiązanie za dobre. Artysta wyszedł zrobić zamówienie. Gdy powracał przez salę, gospodarz własnoręcznie niósł przed nim
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/115
Ta strona została przepisana.