Ponieważ nazywał się Raat, cała szkoła przezywała go Unrat. Nic nie mogło być prostszego i naturalniejszego. Ten i ów profesor zmieniali niekiedy swój pseudonim. Nowa gromada uczniów przybywała do klasy, krwiożerczo obnażała w nauczycielu komizm, niedość jeszcze uczczony w poprzednim roku szkolnym, i bezlitośnie nadawała mu przezwisko. Unrat piastował jednak swoje od wielu pokoleń, znało je całe miasto, koledzy jego używali go poza gimnazjum, a nawet w murach szkoły, gdy tylko profesor odwrócił się tyłem. Panowie, którzy przyjmowali uczniów na stancję i czuwali nad ich nauką, mówili do swoich pensjonarzy o profesorze Unracie. Zuchwały umysł, który chciałby jeszcze raz poddać wychowawcę „niższej sekundy“[1] obserwacji i na nowo go ostemplować, nicby nie wskórał; już choćby dlatego, że rozpowszechnione przezwisko starego profesora wywierało dzisiaj równie silne wrażenie, jak przed dwudziestu sześciu laty. Wystarczyło tylko, kiedy przechodził, zawołać na dziedzińcu:
— Czy tu nie czuć?[2]
Albo:
— Oho! Przeczuwam coś złego![3]