A staruszek natychmiast wzruszał gwałtownie ramieniem, zawsze prawem, za wysokiem, i rzucał z za okularów zielone spojrzenie, które uczniowie nazywali fałszywem, a które było lękliwe i mściwe: spojrzenie tyrana o nieczystem sumieniu, który w fałdach płaszczów szuka okiem sztyletu. Drewniany jego podbródek z rzadką, szarożółtą bródką opadał i podnosił się. Nie mógł „niczego dowieść“ uczniowi, który to krzyknął, i musiał powlec się dalej na chudych, ugiętych nogach, pod wytłuszczonym kapeluszem mularskim.
Na jubileusz jego w ubiegłym roku gimnazjum urządziło pochód z pochodniami. Profesor wyszedł na balkon i przemawiał. Gdy wszystkie głowy, przechylone dotyłu, spoglądały ku niemu wgórę, rozległ się nagle brzydki, sepleniący głos:
— Niebezpieczeństwo w powietrzu![1]
Wszyscy inni powtórzyli:
— Niebezpieczeństwo w powietrzu! Niebezpieczeństwo w powietrzu!
Profesor u góry począł się jąkać, chociaż przewidział ten wypadek; spoglądał przytem każdemu z krzyczących w otwarte usta. Inni panowie stali w pobliżu; Unrat czuł, że znowu nie może „niczego dowieść“; ale zapamiętał sobie wszystkie nazwiska. Już nazajutrz ten z sepleniącym głosem, nie znając wsi rodzinnej Dziewicy Orleańskiej, dał profesorowi sposobność do zapewnienia, że nieraz jeszcze w życiu stanie mu na przeszkodzie. I istotnie ten Kieselack nie został na Wielkanoc promowany. Wraz z nim pozostali w klasie prawie wszyscy, którzy krzyczeli w dniu jubileuszu, także von Erztum. Lohmann nie
- ↑ Unrat in der Luft!