Artystka Fröhlich wzruszyła ramionami.
— Ona jest przecież nieokrzesana, ale poczciwa. No, niech ją. Żeby pan tylko nie myślał, że ja z nią jestem w zmowie[1] i chcę pana złapać.
Unrat podniósł wzrok od ziemi. Nie, to podejrzenie było od niego dalekie.
— Wogóle z nikim nie jestem w zmowie...
Uśmiechnęła się od dołu, drwiąco i lękliwie.
— Nawet z panem...
Po pauzie:
— To przecież prawda?
Musiała pytać kilka razy. Unrat nie dostrzegał mostu, jaki budowały mu jej słowa. Czuł się tylko ogarnięty powstałym nastrojem, aż mu się zrobiło duszno.
— Niechaj więc tedy będzie... — odparł i wyciągnął drżące ręce do artystki Fröhlich. Podała mu swoje. Jej małe palce, nieco przybrudzone i tłuste, wślizgnęły się miękko między jego kostki. Włosy jej, jej kwiaty z jedwabiu, jej kolorowa twarz wirowały przed nim niby barwne koło. Przedzierał się przez nie.
— Nie będzie pani winna tej kobiecie pieniędzy. Jestem zdecydowany...
Przełknął. Uświadomił sobie ze zgrozą, że uczeń Lohmann mógł go uprzedzić w tem postanowieniu: uczeń Lohmann, którego nie było w szkole i który ukrywał się może w pokoju artystki Fröhlich.
— Będę pani — istotnie zaprawdę — opłacał mieszkanie.
- ↑ W oryginale: „dass ich mit ihr unter einer Decke steck’ dosłownie: „że leżę z nią pod jedną kołdrą“, skąd w dalszym ciągu dwuznacznik.