— Oczywiście, — potwierdził Lohmann współczująco.
Kieselack kiwał na nich coraz gwałtowniej.
— Musi ona sobie przecież powiedzieć, — zauważył Erztum, — że mogę zabić tego człowieka.
— Już znowu?... Zresztą, to może czyni jej tę sprawę ponętniejszą.
Von Erztum nie mógł już za nim nadążyć. Jego pojęcie o miłości było raz na zawsze ustalone przez dziewkę od krów, która przed trzema laty w domu rzuciła go na siano, kiedy osiągnął zwycięstwo nad silnym stajennym... Tutaj wchodził w grę tylko wątły słabeusz; a Róża Fröhlich nie sądziła chyba, że Erztum boi się go?
— Nie sądzi chyba, że się go boję? — zapytał Lohmanna.
— Czyż się go nie boisz? — spytał Lohmann.
— Przekonasz się!
I Erztum, podniecony, wykonał dwa skoki przez sześć stopni.
Ale Kieselack, który opuścił dziurkę od klucza, wykonywał w skarpetkach taniec triumfalny. Nagle, zatrzymując się:
— O człeku! — wyszeptał, a oczy jego zaiskrzyły się na serowo bladej twarzy. Erztum był ogniście czerwony i dyszał. Spojrzenia ich zmierzyły się, walczyły. Erztum; żądał wzrokiem: to ma być nieprawdą. Kieselack odpowiadał szyderstwem jednego kącika powieki, która drgała nieco... I nagle Erztum okrył się taką samą bladością, jak jego kolega, pochylił się doprzodu, jakby otrzymał uderzenie w żołądek, i jęknął z bólu. Zataczając się zszedł zpowrotem po sześciu schodach. Lohmann przyjął go ze skrzyżowanemi ramionami, z ustami w namiętnych fałdach.
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/150
Ta strona została przepisana.