Oczy Erztuma błąkały się rozwarte po pokoju. Czoło jego było mokre. Czuł się w jarzmie, schylił głowę, zaczął:
— Czyliż nie mam sławić Pana?
Czyliż pień nie wznosić doń?
Gdy na każdym widzę kroku,
Jak mnie wspiera Jego dłoń.
W tej chwili Róża zaczęła piszczeć. I pani Kiepert gulgotała dobrodusznie. Ale Róża piszczała, z zamiarem obrażenia Erztuma; a piszczała miękko, z czułości wobec Unrata, którego ramię przyciskała, i aby mu schlebić, nagrodzić go za jego panowanie nad tym niemrawym, czerwonym człowiekiem, który niezdarnym i poddańczym tonem wygłaszał swoje pobożne rymy.
Von Erztum rzekł jeszcze:
— Wszak to sama miłość tylko,
Która w sercu jego jest...
W tej chwili zachowanie artysty wydało mu się już zbyt szalone. Kiepert teraz dopiero począł smakować sytuację. Ale też teraz zawył Erztumowi w twarz, uderzając się przytem w kolano:
— Nie panie, ależ panie! Co też pan mówi? Niedobrze się panu chyba zrobiło?
Mrugnął do Unrata, dając mu do zrozumienia, że potrafi ocenić hrabiego Erztuma, wygłaszającego kantyczki w tylnym pokoju Błękitnego Anioła, i że z przekonaniem przyłącza się do tej drwiny z arystokracji i religji. Otworzył drzwi, jakby chciał za-