Erztum nie wytrzymał dłużej.
— Lohmann, czy ona rzeczywiście nie była czysta?
— No, teraz jest w każdym razie pokryta brudem[1]. Możesz więc sobie lepiej wyobrazić i jej poprzednie życie.
— Uważałem ją za czystą. Wogóle czuję się jak we śnie. Będziesz się śmiał, Lohmann, ale gotówbym się zastrzelić.
— Jeżeli sobie tego życzysz, śmieję się.
— Jak mam przejść nad tem do porządku? Czy już ktoś to kiedy przeżył? Była dla mnie taka wzniosła, właściwie, jeśli się nad tem dokładnie zastanowię, nigdy nie miałem nadziei zdobycia jej. Przypominasz sobie, w jakiem podnieceniu znajdowałem się ostatnio, gdy zniszczyłem Grobowiec Olbrzymów.
Pycha to nie była; będę zupełnie szczery. Była to wyłącznie trwoga przed rozstrzygnięciem. Bóg świadkiem, dziwiłbym się, gdyby poszła ze mną. Jak mogłem to sobie wyobrazić: ona ma przecież o wiele za dużo duszy dla mnie... A gdy potem kości padły...
Lohmann obserwował go zboku, Erztum musiał być w niesłychanym stanie, aby mówić o kościach; które padły.
— ...byłem oczywiście człowiekiem zrozpaczonym, to mogę przyznać. Ale było to rozkoszą w porównaniu z tem, co czuję dzisiaj. Czy rozumiesz wogóle, Lohmann, jak nisko ona dzisiaj spadła?
— Aż w błoto![2]