że nie zgłosili się dawno. Władze oskarżycielskie wystrzegałyby się bicia w wielki dzwon. Oczywiście przypuszczano, że idzie tu wyłącznie o chłopców z gatunku Kieselacka.
Po otwarciu rozprawy przewodniczący zapytał trzech oskarżonych, czy przyznają się do winy. Kieselack począł natychmiast zaprzeczać. Ale sam przecież przyznał się do tego dyrektorowi, zaś w czasie śledztwa wyznał wszystko. Dyrektor wystąpił i potwierdził to szczegółowo. Był zaprzysiężony.
— Pan dyrektor skłamał, — oświadczył na to Kieselack.
— Ale pan dyrektor poprzysiągł to.
— Ojej, — zawołał Kieselack, — w takim razie napewno już skłamał.
Wyzbył się wszelkich skrupułów. Wyrzucony ze szkoły i tak przecież został. A przytem został gorzko zawiedziony w swojej wierze w ludzi, gdyż zamiast otrzymać przyrzeczoną nagrodę, stawiony został przed sąd.
Lohmann i hrabia Erztum przyznali się do czynu.
— Ja tego nie zrobiłem, — seplenił Kieselack.
— Ale my! — zadecydował Lohmann, niemile dotknięty tem koleżeństwem.
— Pardon, — wtrącił Erztum. — Ja to sam zrobiłem.
— Przepraszam, — i Lohmann zrobił minę znużonej surowości. — Z całą stanowczością muszę bronić swego udziału w tem uszkodzeniu mienia publicznego, czy jak się to nazywa.
Von Erztum powtórzył:
— Zniszczyłem grobowiec zupełnie sam. To prawda.
— Mój drogi, nie bujaj, — poprosił Lohmann.
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/177
Ta strona została przepisana.