A Erztum:
— Powtarzam. Ty przecież byłeś o spory kawał stamtąd. Siedziałeś przecież z...
— Z kim? — zapytał przewodniczący.
— Z nikim... zdaje się; — i von Erztum zaczerwienił się silnie.
— Z Kieselackiem prawdopodobnie, — rzekł Lohmann.
Zastępca prokuratora uznał za wskazane rozłożyć winę na możliwie wiele głów, aby tem mniej przypadło na syna konsula Lohmanna i wychowanka konsula Breetpoota. Zwrócił von Erztumowi uwagę na niemożliwość jego rzekomego czynu.
— Tyle szkody, ile pan miał niby sam dokonać, nie dokonałby najsilniejszy mężczyzna.
— A jednak, — odparł Erztum, dumnie i skromnie.
Przewodniczący zażądał od niego i Lohmanna wymienienia wspólników.
— Musieliście się przecież znajdować w większem, rozbawionem towarzystwie, — podpowiadał im życzliwie. — Wymieńcie wszystkich obecnych, a wyświadczycie nam przez to przysługę.
Oskrażeni milczeli. Obrona dała do zrozumienia, jak szlachetne usposobienie przemawia przez to. Już w czasie całego śledztwa pierwiastkowego dwaj młodzieńcy wytrwale obstawali przy tem, by nikogo nie skompromitować.
I Kieselack pozostał wytrwały; ale jemu tego nie zaliczono. Zresztą zachował sobie tylko swój atut na później.
— Więc nikogo więcej przy tem nie było? — powtórzył przewodniczący.
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/178
Ta strona została przepisana.