był dzień, gdy kogoś „złapał“, zwłaszcza jeżeli to był ktoś, kto mu nadał „jego przezwisko”. Przez to samo cały rok stawał się dobry. Niestety od dwóch już lat nie mógł „złapać” żadnego z tych krzyczących podstępnie.
Złe to były lata. Rok był dobry lub zły zależnie od tego, czy Unrat „złapał” kilku, czy też nie mógł im „niczego dowieść”.
Unrat. który czuł, że uczniowie oszukują go i nienawidzą, traktował ich ze swej strony jak śmiertelnych wrogów, których trzeba było „pakować” i przeszkadzać im w osiągnięciu „celu klasy”. Ponieważ całe życie spędził w szkole, nie danem mu było widzieć chłopców i ich spraw w perspektywie człowieka doświadczonego. Widział ich tak zbliska, jak ktoś z pośród nich, kto niespodzianie wyposażony został we władzę i wyniesiony na katedrę. Mówił i myślał ich językiem, używał ich żargonu, garderobę nazywał „kabufem”.
Przemówienia swoje utrzymywał w stylu, jakiegoby i oni w podobnych wypadkach używali, mianowicie w latynizowanych okresach, przetykanych takiemi zwrotami jak „istotnie zaprawdę”, „więc tedy” i podobnemi zbiegami wtrącanych bez sensu słówek, nawyknieniami z lekcyj Homera w najstarszej klasie; gdyż lekka rozwlekłość Greków musiała być niezdarnie tłumaczona dosłownie. Że on sam stał się sztywny, wymagał tego i od innych w szkole. Nieustanna potrzeba młodzieńczych członków i młodzieńczych umysłów — u chłopców, u młodych psów — ich potrzeba biegania, hałasowania, rozdawania szturchańców, zadawania bólu, płatania figlów, pozbywania się w bezużyteczny sposób nadmiaru odwagi i sił: o tej potrzebie Unrat zapomniał, nigdy jej nie rozumiał. Gdy karał, nie czynił tego
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/21
Ta strona została przepisana.