A drugi, swobodnie zdumiony:
— Patrzno.
Artystka Fröhlich nie słyszała już, co mówił handlarz mebli. Po chwili zostawiła go na miejscu. Poszła dalej w lekkiem oszołomieniu. Dopiero naprzeciwko cukiernika Mumma przyszło jej na myśl, że Unrat nic już nie mówi. Uczuła coś jakby nieczyste sumienie i poczęła mówić niewinnie, czując potrzebę przejednania go po tem, co przed chwilą ujrzeli. I on stał się nagle z podnieceniem serdeczny i zaprosił ją do cukierni. Podczas gdy zamawiał przy bufecie, ona weszła już do bocznego pokoju. Wtem zapukano w szybę. Nie ważyła się spojrzeć w tę stronę; wiedziała i tak, to byli znowu Erztum i Lohmann.
Wieczorem Unrat nie uspokoił się jeszcze. Szybko przemykał się między gośćmi, rzucał uwagi o suchej i dzikiej ironji, powtarzał: „prawdziwe ze mnie ścierwo“, i oświadczył:
— Do mnie tutaj — owszem zaprawdę — nic więcej nie należy, jak ta poduszka na kanapie i rama tego tam obrazu.
Gdy artystka Fröhlich wbiegła raz do sypialni, poszedł za nią i oznajmił:
— Uczeń Breetpoot w niedalekiej przyszłości osiągnie nareszcie cel klasy.
— Klapa? — zapytała. — Nie może być, Unratku. Znowu jest wypchany bronzowemi szmatami[1].
— Niechaj nawet będzie jak mówisz. Na najgłębsze natomiast wniknięcie zasługuje pytanie: skąd pochodzą te szmaty.
— No?
- ↑ Kolor banknotów niemieckich.