Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/246

Ta strona została przepisana.

Zbliżył się, z uśmiechem, który wyglądał, jakby drżał pod zasłoną.
— Ja to wiem; przekupiłem jego kasjera. Pochodzą one z pieniędzy Erztuma, które opiekun kradnie.
A widząc, że artystka Fröhlich znieruchomiała ze zdumienia:
— Prawda? Warto żyć? Więc to jest tedy drugi z trzech. Uczeń Kieselack leży zdruzgotany na ziemi. Uczeń von Erztum podobnież padnie z chrzęstem. Pozostanie więc jeszcze tylko ten trzeci.
Nie zniosła jego spojrzenia.
— Ba, o kimże ty mówisz? — zapytała błędnie.
— Trzeci jest jeszcze do złapania. Powinien i musi być złapany.
— Jakto, — zapytała i niepewnie podniosła wzrok. Nagle wyzywająco: — Zdaje mi się, że to ten, którego nie możesz strawić, a ja mam na niego nawet nie spojrzeć, gdy przechodzi ulicą. Nawet tego nie możesz strawić.
Unrat pochylił głowę, oddychał z wysiłkiem.
— Wprawdzie nie jestem skłonny... — rzekł głucho. — A jednak ten uczeń musi — musi być złapany. Jest on jeszcze do złapania.
Wzruszyła ramionami.
— Co ty za oczy robisz? Wogóle masz przecież gorączkę. Unratku, powiem ci coś, połóż się do łóżka i wypoć się. Przyślę ci odwaru rumianku. Takie głupie podniecenie, jakie ty nosisz w sobie, kładzie się na żołądek, a wtedy smacznego... Słyszysz, co mówię?... Zdaje mi się naprawdę, że jeszcze będzie nieszczęście.