Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/258

Ta strona została przepisana.

Za późno spostrzegła, co powiedziała, i przerażona spojrzała na swoją filiżankę.
— To niewątpliwie najgorsze, — rzekł Lohmann twardo i ponuro. Odwrócił się nawpół i zapanowało milczenie.
Artystka Fröhlich odważyła się wreszcie wtrącić lękliwie:
— To przecież nie ja sama. Gdyby pan wiedział, jak on żebrał. Jak dziecko, powiadam panu. Stara dziura w zębie. Ten cały człowiek jest przecież jedną dziurą w zębie. Nie uwierzy pan, ale chciał ze mną uciekać. On, ze swoją cukrzycą, dziękuję.
Lohmann ubolewał już, że miał skrupuły moralne przy tak zajmującej komedji. Rzekł więc:
— Przyjęciom pani chciałbym się rzeczywiście przyjrzeć.
— Więc jest pan zaproszony! — rzekła artystka Fröhlich szybko i radośnie. — Niech pan przyjdzie, liczę na pana z pewnością. Tak, ale teraz muszę już iść, niech pan siedzi dalej. Ach Boże, nie!
Obracała się żałośnie na wszystkie strony, załamywała ręce.
— To przecież niemożliwe, gdyż Unrat powiedział, że jesteśmy teraz w komplecie i nie chce nowych gości. Ostatnim razem zrobił mi już awanturę. Więc rozumie pan —
— W zupełności, szanowna pani.
— E co tam, niech pan tylko zaraz nie udaje obrażonego, zato może mnie pan przecież odwiedzić, gdy nikogo niema. Naprzykład dzisiaj o piątej po południu. No, ale teraz idę.
I ze wszelkiemi oznakami największego pośpiechu wysunęła się przez portjerę.