Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/37

Ta strona została przepisana.

Papuga wołała: „Golnąć sobie!“ Wielu marynarzy piło, inni z rękoma w kieszeniach spodni przemawiali do olbrzymiego, rudobrodego mężczyzny. Trwało sporą chwilę, zanim wyłonił się on z chmur dymu tytoniowego, stanął za ladą, tak że blaszany reflektor latarni ściennej oświetlił silnie jego łysinę, wsparł się łapami o brzeg i zapytał grubjańsko:
— Chce pan czego ode mnie, panie?
— Niech mi pan da, — zażądał Unrat swobodnie, — bilet wstępu do teatru letniego.
— Co pan gada? — zapytał mężczyzna.
— No tak, do teatru letniego. Ponieważ pan wszak przecież oto ogłasza w swojem oknie wystawowem, że sprzedaje pan bilety do teatru letniego.
— Co ja mam sobie o tem myśleć, panie, — i mężczyzna otworzył szeroko usta. — Letni teatr nie gra przecież zimą.
Unrat upierał się sztywno przy swojem prawie.
— Ale macie to w oknie, człowieku.
— A niech tam sobie w oknie siedzi! Było to wykrzyknięte ordynarnie; ale huerbas przypomniał sobie zaraz o szacunku, należnym panu w okularach. Zastanawiał się nad argumentami, które mogłyby dowieść nieznajomemu, że teatr letni był teraz zamknięty. Aby sobie fizycznie dopomóc w wysilonej pracy myśli, ostrożnie gładził straszliwą, czerwono owłosioną ręką brzeg lady. Wreszcie znalazł:
— To przecież najgłupszy malec wie, — rzekł łagodnie, — że zimą niema letniego teatru.
— Za pozwoleniem, szanowny panie, — rzekł Unrat z wyższością.
Mężczyzna zawezwał pomoc:
— Hinnerich! Laurenz!