Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Marynarze zbliżyli się.
— Nie wiem, co się temu stało, bij-zabij chce się dostać do ogrodu.
Marynarze żuli w ustach tytoń. Huerbas i oni spoglądali na Unrata z napięciem, jakby był przybyszem z bardzo daleka, czemś w rodzaju Chińczyka, którego oto trzeba było zrozumieć. Unrat wyczuł to; postanowił zakończyć to szybko.
— Więc może potrafi mi pan przynajmniej powiedzieć, człowieku, czy ubiegłego lata grała w rzeczonym teatrze niejaka panna Fröhlich — Róża Föóhlich.
— A ja skąd mam to wiedzieć, panie? — Mężczyzna był zupełnie stropiony. — Myśli pan może, panie, że ja się zadaję z cyrkówkami?
— Albo chociażby, — rzekł Unrat na łeb i szyję, — czy wspomniana dama w przyszłym roku — ciągle znowu raz poraz — zaszczyci nas swemi występami.
Huerbas miał wygląd przerażony; nie rozumiał już ani słowa. Jeden z marynarzy wpadł na pomysł:
— On sobie kpinki stroi, Pieter, on sobie z ciebie dworuje!
Przechylił głowę i roześmiał się, gulgoczące i grzmiąco, z czarno rozwartej paszczy. Inni przyłączyli się do śmiechu. Huerbas nie miał coprawda zupełnie wrażenia, jakoby nieznajomy żartował; ale spostrzegł, że respekt, jaki należał mu się od gości, był w niebezpieczeństwie, respekt tych ludzi, którymi dyrygował, których ładował kapitanom na pokład razem z sucharami i jałowcówką. Bez przejścia popadł w sztuczną wściekłość, zaczerwienił się dziko, uderzył w stół i wyciągnął władczy palec.