Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Unrat znikł szybko w zaułku, z którego wyszedł spotkany. Była to jedna z uliczek, spadających ku portowi; a że spadała ona stromiej niż inne, zebrało się tu mnóstwo dzieci, które w małych, hałaśliwych wózkach o pełnych kołach zjeżdżały z góry. Matki i służące stały na chodniku, podnosiły ręce i wołały na kolację; ale młody światek nieustannie zjeżdżał z hałasem po wyboistym bruku, klęcząc w swoich wózkach albo z nogami w powietrzu, z powiewającemi śliniaczkami, z czapkami zasuniętemi na uszy i ustami otwartemi do okrzyków radości. Przechodząc przez ulicę, musiał Unrat wykonywać skoki, aby się nie dostać pod dyszel. Dokoła niego rozpryskiwały się kałuże. Z przejeżdżającego pędem wózka zawołał nagle przenikliwy głos:
— Błoto![1]
Unrat wzdrygnął się. Natychmiast kilku innych powtórzyło to słowo. Ci uczniowie szkoły ludowej lub miejskiej dowiedzieli się pewnie jego przezwiska od gimnazistów; a inni, którzy nie wiedzieli wcale, co przez to rozumiano, krzyczeli także. Wśród zawiei, jaka się przeciw niemu podniosła, musiał Unrat wdrapywać się po stromej ulicy. Dysząc dotarł do kościoła.

Wszystko to było mu dobrze znane; byli uczniowie, którzy mu się nie kłaniali, lecz śmiali się, młodzież uliczna, wykrzykująca jego przezwisko. Tylko że dzisiaj w zapale nie liczył się z tem: gdyż teraz ludzie winni mu byli odpowiedź. Jeśli dawniej nie znali wierszy Wergilego, musieli teraz wiedzieć przynajmniej o artystce Fröhlich!

  1. Unrat.