niby wielki, kolorowy zagon tulipanów na wietrze przez całą salę, aż ginęło gdzieś w głębi w dymie. Tam w głębi tylko coś błyszczącego przebijało się poprzez dym, przedmiot w bardzo silnym ruchu, coś, co miotało dokoła rękoma, ramionami czy nogami, jakimś kawałem świeżego ciała, opromienionym przez jasny reflektor, i ciemno rozwierało usta. Śpiew tej istoty ginął pod dźwiękami fortepianu i głosami gości. Ale Unrat miał wrażenie, jakby ta osoba sama była z wejrzenia niby skrzeczenie. Niezmiernie cienki ton, nie dający się zabić najgłośniejszym grzmotem, wydobywał się z niej niekiedy.
Gospodarz postawił przed nim szklankę i chciał odejść. Unrat przytrzymał go za połę.
— Baczność więc tedy, człowieku! Czy może ta śpiewaczka jest panną Różą Fröhlich?
— Teek, to właśnie ona. Ano, niech się pan zabawi, jak pan tu już jest.
I gospodarz uwolnił się.
Wbrew wszelkiemu rozsądkowi miał Unrat nadzieję, że to może jednak nie ona, że uczeń Lohmann nigdy nie przestąpił progu tego domu, a Unrat jest przez to wolny od obowiązku działania. Ujrzał nagle możliwość, że wiersz w zeszycie Lohmanna był czystą poezją, a artystka Fröhlich nigdy nie istniała. Unrat uczepił się tej chwiejnej myśli, dziwiąc się, że tak późno na nią wpadł. Łyknął piwa.
Sąsiad jego powiedział prosit. Był to starszy mieszczuch, z brzuchem spowitym w wełnianą koszulę, nad którą kamizelka była szeroko odpięta. Unrat obserwował go długo zukosa. Mieszczuch pił i zacną dłonią otarł wilgotne, żółtawobiałe wąsy. Unrat odważył się:
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/62
Ta strona została przepisana.