Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Fortepian grał już znowu. Drzwi otworzyły się, wpuciły do pokoju tęgą kobietę, z którą Unrat zetknął się pierw, oraz jej męża i szybko zamknęły się znowu. Wieczorny płaszcz kobiet powiewał gniewnemi fałdami; postawiła talerz na stole.
— Nawet czterech marek niema, — rzekł mężczyzna. — Nikczemne łajdaki.
Artystka Fröhlich powiedziała zimno i zgryźliwie:
— Przypatrzcie się temu panu, który chce nas oskarżyć przed policją.
Unrat jąkał się, przerażony przemocą. Kobieta odwróciła się jednym ruchem i zmierzyła go okiem. Unrat uznał wyraz jej twarzy za nieznośnie rozwiązły, zaczerwienił się, spuścił wzrok, natrafił nim na cielisto odziane łydki kobiety i wzdrygnąwszy się, odwrócił go znowu. Tymczasem mężczyzna rzekł, z widocznym wysiłkiem, zniżając głos do połowy natężenia:
— Ktoś tu pewnie narobił hecy, co? No, a ja już dawno przepowiadałem Róży, że kto chce być zazdrosny i innym niczego nie użycza, ten musi wylecieć ze świątyni. A to pan — o tych młodzieńców! Prawdopodobnie jest pan notowany w policji jako lubieżny starzec.
Ale żona jego trąciła go; wyrobiła ona sobie zupełnie odmienny sąd o Unracie.
— Cicho bądź, ten przecież nikomu nic nie zrobi.
A do Unrata:
— Trochę pana pewnie poderwało? Boże mój, czasem człowiek dostanie bzika, to się zdarza. Kiepert niech lepiej nic nie gada, zawsze mi piekło robi,