Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Czuło się, że publiczność była głęboko przejęta i rozentuzjazmowana, W oszołamiającem wzruszeniu ten i ów klaskał w stwardniałe dłonie. Po każdej strofce rozważniejsi musieli tłumić z trudnością okrzyki zachwytu. Pod koniec piosenki rozsadzał on gardła. Artystka Föhlich rzekła, opisując za drzwiami szeroki gest nad salą:
— No, niech pan sam powie, czy to nie małpy marynowane! Każdy z tych ludzi potrafi przecież lepiej zaśpiewać tę starą piosenkę marynarską, niż poczciwa Gusta i jej Kiepert. A przynajmniej coś sobie przytem myśli, Kiepert i Gusta wiedzą, że robią tylko sztuczki dla interesu. A głosu zupełnie nie mają i słuchu prawie tyleż. Ale owinąć sobie chorągwie dokoła brzucha, i załóż się pan, że grubasy będą musieli jeszcze coś zabisować. No, niech pan sam powie!
Unrat przyznał jej rację. On i artystka Fröhlich skinęli sobie głowami, w równie dostojnej pogardzie dla ludu.
— Niech pan uważa, co teraz będzie, — rzekła artystka, i zanim dwoje grubasów zaczęło swój dodatkowy numer, wytknęła nagle głowę na salę.
— Hohohohoho! — zabrzmiało za drzwiami.
Cofnęła głowę.
— Słyszał pan? — zapytała zadowolona. — Wybałuszali na mnie ślepia przez cały wieczór, ale niech tylko pokażę koniec nosa, gdy nie są na to przygotowani, wyją zaraz jak bydło!
Unrat pomyślał o pokrewnych dźwiękach, jakie powstawały w klasie, gdy zachodziło coś niespodzianego, i rozstrzygnął:
— Tacy oni są zawsze!