musi pan przyjść jutro znowu, wie pan, bo inaczej pańscy uczniowie będą tu broić, sam pan to przecież rozumie.
I wyszła.
Unrat był jeszcze zmieszany dziwnem zakończeniem ich rozmowy, bez słowa pozwolił kierować sobą. Artysta otworzył drzwi.
— Niech pan idzie za mną, to pan przejdzie bez awantury.
Unrat podążał za nim dokoła sali, przez wolne przejście, którego pierw nie spostrzegł. Kilka kroków przed wyjściem artysta ustąpił wbok. Unrat ujrzał jeszcze raz w głębi parę rąk, ramię, jakiś mocno oświetlony kawałek ciała, który zabłysnął pośród wiru pstrych barw, ponad dymem, ponad wrzawą... Był za drzwiami. Gospodarz nadszedł właśnie znowu z piwem, zawołał:
— Dobranoc, panie profesorze, i niech pan znowu zaszczyci mój lokal!
W bramie Unrat zatrzymał się jeszcze, usiłując odzyskać równowagę. Uczuł działanie zimnego powietrza na swoją głowę i doszedł do wniosku, że bez wina i piwa o tej niezwykłej porze całe to przeżycie z pewnością nie doszłoby do skutku... Wykonał krok na uliczkę i przeraził się: przy ścianie domu sterczały trzy postacie. Zerknął z za okularów; byli to Kieselack, von Ertzum i Lohmann.
Unrat wykonał nagły zwrot; usłyszał za sobą sapanie, które musiało wychodzić z najszerszej z trzech piersi, z piersi von Ertzuma, i które brzmiało oburzeniem, Potem rozległ się sepleniący głos Kieselacka:
Strona:PL H Mann Błękitny anioł.djvu/82
Ta strona została przepisana.